Code Geass
W roku 2010 Święte Imperium Brytanii wypowiedziało neutralnej Japonii wojnę. Do walki po raz pierwszy została wysłana broń najnowszej generacji – olbrzymie humanoidalne roboty bojowe, zwane Knightmare Frame. Siły obronne Japonii, nie mając szans w starciu z taką potęgą militarną, szybko zostały pokonane, a sama Japonia stała się częścią terytorium Imperium. Zostały jej odebrane „wolność, prawa, honor oraz imię”. Od tej pory zaczęto ją określać mianem „Area 11”, a jej mieszkańców nazwano Eleven. Siedem lat później. W centrum Tokio, jednej z kolonii Imperium, mieszkają obok siebie dwie społeczności: Eleven, ulokowani w getcie Shinjuku oraz obywatele Brytanii, opływający we wszelkie dobra, jakich tylko może im dostarczyć państwo. Bogate centrum prosperuje, a z jego obrzeży, którymi biegnie linia metra, widać gruzy dawnego Tokio. „Normalni” ludzie boją się i gardzą Eleven. Nie od dziś wiadomo, że ciemiężony naród będzie próbował wyrwać się spod władzy okupanta. Nie inaczej jest i tutaj. Istnieją i działają grupy terrorystyczne, złożone z osobników, którzy uparcie nazywają się Japończykami, nie przyjmując i nie akceptując miana Eleven. Jednakże ich zamachy i dywersyjne działania są dla olbrzymiego Imperium zaledwie drobnymi wypadkami, nie wyrządzającymi większych szkód. Zmienia się to jednak, gdy terroryści kradną trzymany w ścisłej tajemnicy obiekt badań wojskowych – podobno śmiercionośną broń. W wydarzenia, mające miejsce podczas pościgu, przypadkowo zostaje wmieszany pewien uczeń – Lelouch Lamperouge, przez przyjaciół zwany Lulu. Zapewne rozwój wypadków skończyłby się dlań śmiercią, gdyby nie pojawienie się tajemniczej dziewczyny, która w zamian za obietnicę spełnienia jednego jej życzenia obdarza Lulu mocą – tytułowym geass, pozwalającym zmusić człowieka do wykonania jego rozkazu. Znalazłszy się w sytuacji, gdy jego szanse na przeżycie drastycznie zmalały, Lulu postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Dzięki nieprzeciętnemu umysłowi, skradzionej broni, a także nowej mocy udaje mu się przejąć kontrolę nad sytuacją. Tak oto rodzi się Zero – nowy przywódca buntowników – a wraz z nim jego legenda. Okazuje się zresztą, że terroryści nie mogli trafić lepiej – życiowym celem Leloucha jest zemsta, czyli zniszczenie Świętego Imperium Brytanii oraz zabicie pewnej osoby. By to osiągnąć, nie zawaha się przed sięgnięciem po najbardziej radykalne środki, pozostawiające wiele do życzenia pod względem etycznym. Fabuła trzyma w ciągłym napięciu: praktycznie cały czas się coś dzieje, nie ma dłużyzn. Ponadto w miarę przybywania odcinków akcja przyspiesza, aby w finale osiągnąć zawrotną prędkość paru dużej wagi wydarzeń na odcinek. Oczywiście w tego typu serii nie dało się uniknąć scen dramatycznych. Są one jednak tak dobrze wkomponowane w całość, że nie można im zarzucić zbytniego epatowania patosem, a stonowane, następujące zaraz po nich wydarzenia, często stanowią jakąś odskocznię. Wspominając o kompozycji nie można także pominąć charakterystycznego sposobu przedstawiania zdarzeń. Jedną z zalet tej produkcji jest doskonała synchronizacja prowadzonych równolegle wątków: przeskoki pomiędzy wydarzeniami rozgrywającymi się w tym samym czasie, ale w różnych miejscach. Momenty „cięcia” są wybierane zawsze bardzo trafnie, dodatkowo zwiększając dynamiczność i płynność akcji. Walki nie przesłaniają fabuły i bohaterów. W starcia mechów, stanowiących główną broń obu stron konfliktu, prawie zawsze wplatane są dialogi, które nie ograniczają się do przekrzykiwania, kto jest silniejszy. Same konfrontacje zresztą są zazwyczaj uprzednio szczegółowo planowane, co dodaje fabule spójności i prawdopodobieństwa. Postaci są przedstawione bardzo realistycznie i z dbałością o szczegóły charakteru. Różnią się motywami działań, celami, marzeniami czy sposobami pojmowania świata, jednocześnie nie wpadając w sztampowość i nie dając się łatwo szufladkować. Podejmują decyzje i trzymają się raz obranej ścieżki, gorąco wierząc, a przynajmniej pragnąc wierzyć, że jest ona właściwa. Praktycznie nie ma tu postaci negatywnych lub takich, których nie dałoby się przynajmniej trochę polubić. Są tylko osoby, które wierzą w to, co robią, myślą, kochają – i dla tego ostatniego są w stanie poświęcić nawet własne życie. Chwilami postępowanie bohaterów jest dość kontrowersyjne – ba, nawet bezsprzecznie zasługujące na potępienie – zawsze jednak znajdzie się jakiś czynnik łagodzący, coś, co nie pozwoli do końca znienawidzić postaci i czyni ją bardziej ludzką. Zwykle jest to drugi człowiek. Dla Leloucha kimś takim są jego przyjaciele ze szkoły, a przede wszystkim jego młodsza siostra. To właśnie dla niej siedemnastoletni chłopiec chce zmienić świat, a ponieważ jest przekonany, że wspomniany świat stoi w miejscu i samymi słowami nie da się niczego osiągnąć, uważa, że trzeba zacząć działać. Jednak w przeciwieństwie do większości serii, w których główny bohater próbuje przeobrazić otaczającą go rzeczywistość w imię pokoju i miłości, przy okazji ratując wszystkie zgubione owieczki, droga, którą kroczy Lelouch, będzie skąpana we krwi i cierpieniu wielu ludzi – także jego samego. Gra on rolę, którą zwykle dostaje czarny charakter – zamaskowanego złego, który sprowadza na innych nieszczęście i śmieje szyderczo się po każdym zwycięstwie. Jego głównym przeciwnikiem jest przyjaciel z dzieciństwa, Kururugi Suzaku, którego celem nie jest zniszczenie Imperium, ale próba zmienienia go od środka. Aby to osiągnąć, wstępuje do armii molocha, jakim jest Brytania. Postępowanie Suzaku różni się od dróg wybieranych przez Lulu – ten pierwszy szanuje i przestrzega prawa, zdając sobie przy tym sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Mamy tu więc konflikt dwóch bliskich sobie osób, dążących do tego samego celu całkowicie różnymi drogami. Miłą odmianą dla widza może też być to, że właśnie Suzaku, a nie główny bohater, jest pilotem białego mecha Lancelota, wyglądającego, jakby celem jego istnienia było zaprowadzenie ogólnoświatowego pokoju poprzez wyplenienie wszelkiego zła. Grafika stoi na wysokim poziomie i nie dostanie 10 tylko dlatego, że w niektórych seriach widziałam jednak jeszcze lepszą. Tutaj na przykład tła mogłyby być bardziej szczegółowe – trudno im coś poważniejszego zarzucić, ale widać wyraźnie, że o wiele lepiej przedstawiają się wnętrza niż pejzaże. Projekty mechów nie wzbudziły moich zastrzeżeń, choć nie wykluczam, że nie zwróciłam na nie dostatecznej uwagi – chwilami wręcz zapominałam, że jest to „seria o mechach”. Spomiędzy nich wyróżnia się właściwie tylko wspomniany wyżej Lancelot, a także ten pilotowany przez niejaką Kallen Stadtfeld. Reszta jest dość przeciętna – przynajmniej na początku, bo w miarę trwania serii pojawiają się jednostki bardziej zaawansowane, które mogą naprawdę zaskoczyć widza zarówno projektem, jak i możliwościami. Z pewnością można jednak powiedzieć, że cały potencjał grafiki skupił się na zachwycających projektach postaci – co nie powinno dziwić, skoro odpowiedzialne za ich stworzenie były panie z grupy CLAMP. W twarzach wyróżniają się wyraziste i starannie narysowane oczy, doskonale oddane są także silne emocje, takie jak choćby gniew. Także tutaj widać swoistą ewolucję – w finale nienawiść, widoczna w oczach bohaterów, jest fascynująca. Rękę projektantek widać również w kroju ubrań. Maska Zero, kształtem przypominająca tulipan, jest próbą stworzenia czegoś, czego jeszcze nie było i śmiało mogę stwierdzić, że się im udało: cały kostium Zero jest oryginalny, tak samo zresztą inne widoczne tu stroje. Muzyka jest po prostu niesamowita. Nie tylko pomaga budować nastrój i podkreśla dynamikę scen, ale też sama w sobie jest majstersztykiem, którego spokojnie można słuchać poza anime i się nie znudzić. Znajdziemy tu zarówno kompozycje szybkie (chociażby opening), mroczne i pełne siły, jak i spokojniejsze, prawie relaksacyjne utwory. W serię zostały wplecione dwa odcinki powtórkowe: 8.5 oraz 17.5. Nie wnoszą one jednak prawie nic nowego, są jedynie zmiksowaniem powtórek ze wspomnień i streszczenia właściwej fabuły. Trudno mi określić docelowego odbiorcę Code Geass i mam wrażenie, że akurat w tym przypadku jest to niemożliwe. Wydaje mi się, że to anime powinno przypaść do gustu osobom, którym podobał się Gundam SEED, chociażby ze względu na podobieństwa między obydwoma tytułami. Na koniec nie mogę powstrzymać się od małej dygresji, dotyczącej analogii między głównym wątkiem serii, a jedną z pierwszych jej scen. Widzimy w niej partię szachów, w której stroną wygrywającą jest arystokrata, a przegrywającą – anonimowy staruszek, któremu na następny ruch pozostało już niewiele czasu. Wtedy otwierają się drzwi i wchodzi dwóch młodzieńców, z których jeden – Lelouch – zajmuje miejsce staruszka przy szachownicy. Zostaje podjęta gra, która wydaje się już z góry przegrana. Jaki będzie jej wynik? Pierwszy ruch Lulu wykonuje królem. Niebawem tocząca się tu walka zaczyna się rozgrywać na większą skalę. Teraz pionkami są ludzkie życia.