High School Dxd
Issei Hyoudou wciąż ma nadzieję na stworzenie haremu. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro w szkole średniej, do której uczęszcza, jest miażdżąca przewaga płci niewieściej. Jednak brutalna rzeczywistość szybko bohaterowi przyfasoliła z laczka i poprawiła z kopyta. Żadna z uroczych dziewcząt nie jest nim w najmniejszym stopniu zainteresowana, a już tym bardziej obiekt jego westchnień – diabelsko piękna Rias Gremory. Biednemu Isseiowi oraz jego dwóm kolegom pozostaje więc podglądanie rozbierających się koleżanek w szatni i obrywanie po obliczach, gdy rzeczone dziewoje przyłapią ich na gorącym uczynku. W końcu jednak niebiosa się do bohatera uśmiechają. Nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, dziewczę śliczne jak z obrazka prosi Isseia, by umówił się z nią na randkę. Romantyczne spotkanie kończy się nietypowo. Niebiańsko piękna niewiasta zmienia się w upadłego anioła i uśmierca głównego bohatera, kończąc tym samym recenzowane przeze mnie anime. Żartowałem… Issei w agonii wzywa Rias Gremory, która okazuje się diablicą wysokiego rodu. Wskrzesza nieszczęsnego nastolatka – czyniąc go jednocześnie swoim diabelskim sługą. Issei nieszczególnie się tym jednak martwi. Wręcz przeciwnie – dochodzi do wniosku, że piekielne moce dają mu nowe możliwości spełnienia jego kosmatych marzeń. Problem jest tylko jeden, zaczyna „od zera”... Do seansu High School DxD podchodziłem z bardzo optymistycznym nastawieniem, spodobał mi się bowiem pomysł. Anime o słudze ponętnej diablicy, jakby nie patrzeć, może mieć potencjał na dobrą serię spod sztandaru humoru sprośnego – oczywiście jeśli pomysłu się nie zmarnuje, co niestety wiele serii, że wymienię choćby MM! czy R-15 zrobiło. Pierwszym, co mnie zaskoczyło, była fabuła. Tak, fabuła, co się rzadko ostatnimi czasy seriom ecchi zdarza. Mamy bowiem do czynienia z mieszanką uczciwego shounena oraz komedii o klubach szkolnych, a to wszystko doprawiono porządnej jakości haremówkowym fanserwisem, którego by się nie powstydziły ecchi ze złotych lat gatunku. Twórcy w dwunastu odcinkach zmieścili dwa wątki. Pierwszy z nich – bardziej przygodowy – opowiada o trójstronnej wojnie między anielskimi zastępami, Upadłymi Aniołami a Demonami oraz o artefaktach zwanych Sacred Gears, do zdobycia których dążą wspomniane frakcje, a przynajmniej dwie ostatnie, ponieważ o tych „dobrych” dowiadujemy się niewiele. Owszem, rewelacyjna historia to nie jest, ale lepiej czasem dobrze wykorzystać sprawdzoną kliszę niż silić się na oryginalność. W High School DxD schematy zostały wykorzystane solidnie i co najważniejsze, wątki są domknięte, co przy obecnych, często urwanych adaptacjach mang i powieści rzadko się zdarza. Druga połowa przypomina zaś bardziej amerykańską komedię uczelniano-sportową, gdzie „mięśniaki” znęcają się nad „kujonami” i żeby rozstrzygnąć różnicę zdań, muszą rozegrać np. mecz koszykówki. Z tą różnicą, że „bohaterami-kujonami” są całkiem potężne demony, które nie dają sobie w kaszę pluć, a „mięśniaki” to przepakowana diabelska elita. Gra zaś będzie przypominać skrzyżowanie szachów z LARP-em (mniej tajemniczo powiedzieć nie mogę, żeby nie spoilerować). Zakończenie też nie zaskakuje, ale jest solidnie zrobione i co najważniejsze – daje pole do kontynuacji, jeśli będzie zielone światło dla drugiego sezonu. Silną stroną High School DxD jest niewątpliwie fanserwis oraz sprośne gagi. Nie powinno to zresztą nikogo zaskakiwać, w końcu to seria o nastoletnim… koneserze niewieścich wdzięków i ponętnych demonicach. Zaniepokoiłbym się bardziej, jakby rzeczonego fanserwisu nie było. A jest na co popatrzeć, zwłaszcza że nie ma cenzury. Niebiańskie światło włącza się dopiero w, powiedzmy, należytych momentach. Widz może być przygotowany na sporą ilość diabelskich i upadłoanielskich majteczek, staników, scen prysznicowych oraz cycków w różnych konfiguracjach – których jest dużo – i są duże, czymś w końcu kusić muszą. Co więcej, zarówno demonice, jak i upadłe anielice, potrafią być (zwłaszcza Rias) autentycznie kuszące, zmysłowe i… momentami z premedytacją perfidnie wykorzystywać swoje atrybuty. Mało tego, miłośnicy mniej obfitych biustów też znajdą coś dla siebie. Ba, nawet dla zwolenników starszych pannic (czy, jak kto woli, MILF-ów) coś się znajdzie, a to w obecnych produkcjach rzadkość. Wielu też uradują sceny pozbawiania panienek odzienia tzw. metodami alternatywnymi. Większość gagów sprośnych trzyma solidny poziom, że wspomnę choćby budzik głównego bohatera parodiujący typy bohaterek charakterystycznych dla ecchi, a na dokładkę twórcy zrezygnowali z taniego fanserwisu dla skrajnych otaku, co się ceni. Cieszy mnie, że kreatywne podejście do erotyki nie zginęło wraz z początkiem XXI wieku. Brawa dla twórców za postacie. Niby sztampa, niby członkowie kolejnego szkolnego klubiku (tym razem Klubu Okultystycznego), jakich od czasów Haruhi Suzumiyi przetoczyło się przez anime milion, jednak to udowadnia, że wytarty motyw można umiejętnie wykorzystać (dowodem choćby Seitokai Yakuindomo). Na pierwszy piekielny ogień idzie protagonista, Issei Hyoudou. W przeciwieństwie do wielu swoich kolegów po fachu, nie jest ciamajdą. To rasowy (acz nie do końca) zboczeniec, którego marzeniem jest posiadanie własnego haremu pełnego gorących i gotowych na wszystko dziewcząt. I niczym Gandalfa nic go w dążeniu do celu nie zatrzymuje – nawet śmierć. Warto nadmienić, że dość rzadko się spotyka głównych bohaterów umierających w pierwszym odcinku i nic sobie z tego nie robiących. Ostatnio z dobrych serii taki przypadek zdarzył się w Kore wa Zombie Desuka?, a ze starszych anime w 3x3 Eyes. Wspomniałem, że Issei nie do końca jest rasowym zboczeńcem. Otóż dlatego, że kiedy otrzymuje szansę – dajmy na to dopuszczenia się innych czynności seksualnych – tchórz go oblatuje, w wyniku czego wspomnianą szansę diabli biorą. Co więcej, nie wykorzystuje kobiecej naiwności – a też ma możliwość. Czy to jego brak doświadczenia, czy też w głębi duszy tak naprawdę woli osiąść w domku na wsi z tą jedyną – można dyskutować. Tak czy owak plus za to, że Issei nie jest jednowymiarowy ani święty. Jego główny obiekt westchnień, Rias Gremory, to z kolei demoniczna arystokratka. I na szczęście nie jest tsundere nr 666, ba – twórcy nie skręcili też w drugą stronę i nie zrobili z niej sadomasochistycznej hetery. Jest ona niewątpliwie zmysłową diablicą z wdziękiem i klasą, która z jednej strony troszczy się o swoich podwładnych, z drugiej nie stroni od podejmowania decyzji wątpliwych moralnie czy po prostu bezczelnego wykorzystywania własnych atrybutów by podręczyć Isseia. Pozostała część ekipy to niewielka, lolitkowata Koneko Toujou, która jednym ciosem może każdego zboczeńca posłać na Księżyc, bishounenowaty mistrz miecza Yuuto Kiba oraz sadystyczna, biuściasta yamato nadeshiko, Akeno Himejima. Pojawią się również koledzy Isseia, antagonistyczne upadłe anioły, kapłani i słodka, naiwna zakonnica Asia Argento, która (niespodzianka!) będzie tworzyć trójkąt romantyczny z Isseiem i Rias. Oprawa graficzna stoi na przyzwoitym poziomie, zwłaszcza jeśli chodzi o projekty postaci żeńskich. Niejednokrotnie już wspominałem, że jest na co popatrzeć, szczególnie w przypadku Rias i Akeno. Jeśli zaś jakimś sposobem na seans zaplącze się przedstawicielka płci przeciwnej (bo chciałaby sobie obejrzeć anime przygodowe), to będzie mogła zawiesić oko na trzech panach. Animacja i sceny walk są również solidne, a opening i ending to miły, wpadający w ucho j-pop. Aktorzy głosowi głównych bohaterów należą w większości do młodego pokolenia. Poza Kenjim Nojimą, wcielającym się w Yuuto Kibę, są urodzeni w latach 80., acz mają już pewne doświadczenie w mniej lub bardziej znanych seriach ostatnich lat. Przykładem jest chociażby grająca rolę Rias Gremory Youko Hikasa, którą słyszeliśmy już w takich tytułach, jak Seitokai Yakuindomo, Seikon no Qwaser czy K-ON!. Co ja mogę powiedzieć na koniec? Lubię dobre przygodówki oraz dobre ecchi – dostałem dwa w jednym. Twórcom udała się ta trudna sztuka, przez co bez zastanowienia mogę polecić High School DxD fanom ecchi. Rzadko się bowiem w tym gatunku pojawia seria, która ma do zaoferowania zarówno dobry niczym z dawnych lat fanserwis, który spodoba się nie tylko Japończykowi, jak i przyzwoicie poprowadzoną fabułę z domkniętymi wątkami i furtką na ewentualny następny sezon. Odradziłbym jedynie skrajnym otaku szukającym mocno odmiennego kulturowo fanserwisu oraz osobom, w przypadku których japońska swoboda wykorzystywania wątków chrześcijańskich może urazić uczucia religijne. No i, co oczywiste – dozwolone od piętnastego roku życia. High School DxD zasłużyło na solidną ósemkę – i mam nadzieję, że na kolejny sezon.